Indianin – to słowo kojarzy mi się z pióropuszem pełnym kolorowych piór, tipi, frędzlami na ubraniu i pomalowaną twarzą. Polowaniem na bizony, łapaczami snów i dwuczłonowymi imionami np. „Sokole Oko”.

Dla mnie to też Pokachontas, Winetu i Tonto zagrany przez Johnny Deppa w „Jeźdźcu znikąd”. Ale czy tak wyglądają ówcześni Indianie? Czy to jest cała wiedza na ich temat? Serwowana w kreskówkach i hollywoodzkich produkcjach?

Kiedy „Nigdzie Indziej” trafiło w moje ręce, wiedziałam, że muszę tę powieść przeczytać.  Właśnie po to, żeby dowiedzieć się więcej.

Autor Tommy Orange urodził się i wychował w Oaklend. Jest członkiem plemion Czejenów i Arpahów z Oklahomy. Prowadzi zajęcia z kreatywnego pisania w Instytucie Sztuk Indian Amerykańskich. „Nigdzie indziej” to jego debiutancka powieść.

Akcja książki toczy się współcześnie i jest zbiorem historii 12 postaci, które na końcu łączy wspólny wątek. Składa się z czterech część, w każdej są rozdziały zatytułowane imionami bohaterów. Większość historii autor opowiedział w trzecio i pierwszoosobowej narracji, jednak jeden rozdział jest napisany w drugiej. Ma to pomóc czytelnikowi wczuć się w postać jednego z miejskich Indian. Bohaterzy Orange’a są w różnym wieku i zmagają się z różnymi trudnościami to m. in narkotyki, alkohol czy uzależnienie od wirtualnej rzeczywistości. Postacie są wiarygodne i  pełne emocji. Autor zachował obiektywizm w kreowaniu bohaterów. Nikogo nie ocenia, przedstawia ich takimi, jakimi są. Pozwala wyrobić sobie opinie na ich temat. Na kartach powieści czytelnik pozna Dene Oxendera, który chce oddać cześć zmarłemu wujowi i rdzennej społeczności, kręci dokument o Indianach z Oakland, zbieracza śmieci Billa Davisa z plemienia Lakotów. Potowarzyszy Jacqui czerwone Pióro, alkoholiczce chcącej wrócić do rodziny i pozna historię Billa Davis, weterana wojny w Wietnamie, który na co dzień sprząta miejski stadion.

Autor świetnie zarysował tło społeczno-historyczne i nie bał się poruszyć tematu zagłady Indian. Pokazał, jak ówcześni rdzenni amerykanie walczą z przeszłością. Zbrodnia sprzed lat rzutuje na pamięć kolejnych pokoleń. Uzależnienia, samobójstwa, wściekłość i gniew wśród Indian, to konsekwencje, mające potworne uzasadnienie w rasizmie.

Książka nie należy do lektur łatwych i przyjemnych, trzyma w napięciu, które  autor powoli buduje i umiejętnie prowadzi do wybuchowego finału.  Duża ilość bohaterów i ich osobne historie, które pod koniec splatają się ze sobą, sprawiły, że momentami się gubiłam. Powieść wymaga od czytelnika skupienia, ale jednocześnie potrafi być hipnotyzująca.

„Nigdzie indziej” „The Washington Post”  i „Time” uznało za jedną z najlepszych książek roku 2018, powieścią zachwyciła się m.in. Margaret Atwood.