Musisz wiedzieć, że ogrodniczka ze mnie marna i większość kwiatów doniczkowych pod moją opieką, szybko kończyło swój żywot.

Usychały, opadały im liście, albo dopadało jakieś robactwo, zdarzało się też zalanie lub zbyt nasłonecznione miejsce. Miałam kaktusy, paprotki i nawet storczyka. Już nie mam.

Zostały tylko rośliny, za którymi stoi historia.

Na plecach miałam wypchany plecak, przez ramię przewieszoną, równie wypchaną torbę, w rękach trzymałam brązową doniczkę, a z oczu lały mi się łzy. Na peron nr 4 w Krakowie właśnie wjeżdżał pociąg do Warszawy. Tłum ruszył w jego kierunku. Ktoś mnie szturchną łokciem, ktoś inny przejechał torbą po trampku, a ja stałam przed wejściem do wagonu i z całej siły tuliłam doniczkę z błyszczącymi liśćmi. Żegnałam się z Krakowem. Miastem, w którym żyłam siedem lat, zostawiłam tonę wspomnień i kawałek serca. Zamiokulkas zmienił doniczkę, przybyło mu liści, są znacznie wyższe, ale nadal błyszczące. 

To mój łącznik, między tym, co było, a tym, co jest. 

Szeflere dostałam od jednego z uczniów.  Uczyłam w pierwszej klasie podstawówki. Trudna klasa, dzieci z rozbitych rodzin, z zaburzeniami zachowania i trudnościami w nauce. Szeflera była mała, a jej parasolowate liście z białym maziakiem na każdym, nie przypadły mi do gustu. Została w sali i od tamtej pory, przez 8 lat, wędrowała ze mną po szkole. Witała nowych uczniów, prowadziła ze mną wywiadówki i towarzyszyła mi przy rozdawaniu świadectw. Znosiła głośny śmiech, harmider przerw, suszę i przelanie. To dobra, wytrwała roślina. Kiedy w lecie żegnałam się na dłużej ze szkołą i zabierałam swoje rzeczy z sali, Szeflere wzięłam pierwszą. 

Teraz stoi na parapecie i przypomina mi, jaką wspólnie przeszłyśmy drogę

Bugenwille kupiłam sobie sama. Dokładnie pamiętam ten dzień. Stała przy kasie w sklepie budowlanym. Na niskim stoliku, w otoczeniu mało znanych mi roślin. Jej delikatne, różowe kwiaty przypominały mi Prowansje i spędzone tam wakacje.

Trzymałam doniczkę w ręce i czułam, że mam przy sobie coś bardzo ważnego. Wiem, że może to dziwnie zabrzmi, ale poczułam z tą rośliną więź. Uśmiechnęłam się do niej i w duchu obiecałam, że będą o nią dbać. Gdzieś w głębi wiedziałam, że jej wygląd będzie symbolizował moje samopoczucie. Jak tylko opadają jej liście, to zastanawiam się, co tam u mnie? Jak moja twórczość? Kiedy ostatnio pisałam? Czy mam czas dla siebie? Jak się teraz czuję? W myślach analizuje odpowiedzi i dają sobie to, czego w danej chwili potrzebuję. 

Na mnie to działa. 

Mam dla ciebie propozycje. 

Wyhoduj sobie kwiatka. Niech to zielone życie przypomina ci, że jesteś twórczą osobą, że będzie dobrze. Niech będzie twoją “busolą twórczości”, która wyznacza kierunek w którym chcesz iść. Dbaj o swojego kwiatka, tak jak dbasz o siebie. Tej roślinie, tak jak tobie, należy się dobry posiłek, rozpieszczanie, głaskanie, ale i chwile na fochy.