W powietrzu unosił się metaliczny zapach świeżo rozlanej krwi. Kurz wzniesiony pojedynkiem, powoli opadał w mglistym świetle brudnego okna. Zacisnęła usta, ściągnęła brwi i kocimi oczami badała każdy centymetr niskiej izby. W panującej ciszy słyszała tylko swój szybki, nieregularny i płytki oddech. Odgarnęła kruczoczarne loki z czoła i ruszyła w kierunku leżącego pod ławą, brodatego krasnala. Odcięła mu przymocowaną do pasa skórzaną sakiewkę, idealnie mieszczącą się w drobnej dłoni. Koralowe usta rozciągnęła w uśmiechu i schowała srebrny sztylet do pochwy przymocowanej do cholewki wysokiego buta. Wychodząc z chaty naciągnęła kaptur peleryny na czoło i wsiadając na konia ruszyła w stronę wieczornego lasu.
Opadająca na las noc, otulała swoim zimnym oddechem. Liście szeleściły niczym żywe stworzenia, poruszane chłodnym wiatrem. Drzewa rosły bardzo gęsto, a ziemia była wilgotna, śliska, pełna zdradliwych korzeni i kamieni. Ciężar sztyletu, pomagał przetrwać kolejną godzinę, która stawała się bardziej nieznośna od poprzedniej. Jechała na północ wzdłuż starego koryta rzeki, kierując się wskazówkami na mapie Toma. Przez całą drogę miała wrażenie, że coś ją obserwuje, coś co nie darzyło ją sympatią.
Gdzieś w głębi lasu rozległo się wycie wilka. Jechała ze wzrokiem utkwionym w dal. Zimny wiatr zaszeptał w koronach drzew. Szmaragdowa peleryna poruszył się, jakby ożyła na moment. Wyostrzyła wszystkie zmysły, wiedziała, że to nie będzie łatwa noc. Wyciągnęła z pochwy sztylet. Na jego rękojeści zalśniły klejnoty, a promienie księżycowego blasku ześliznęły się po ostrzu. Serce w jej piersiach zamarło. Przez moment nie miała odwagi oddychać. Księżycowa poświata wyraźnie ukazała całą scenę…