Mam takie książki, o które skradły moje serce, a ich bohaterowie są zawsze blisko. Jedną z nich jest zdecydowanie “Ania z Zielonego Wzgórza” Lucy Maud Montgomery – książka mojego dzieciństwa. Dlatego z niecierpliwością czekałam na jej kolejną filmową odsłonę. Dziewczynka, która przez pomyłkę trafiła do domu Maryli i Mateusza zaburza panujący w nim spokój i porządek. Wdziera się do ich serc i zmienia życie. Znana jest chyba milionom kobiet na całym świecie. Chuda, ruda i piegowata o niezwykle bujnej wyobraźni i gadatliwości jak nikt inny potrafi wplatać się w kłopoty i wyjść z nich obronną rękę. Powieść w 1985 roku doczekała się ekranizacji filmowej o tym samym tytule, nakręcono, również serial, który oglądałam jako dziecko.
Producenci z Netflix postanowili odświeżywszy historię „ Ani z Zielonego Wzgórza” i tak 12 maja odbyła się premiera nowego serialu pt. ” Ania, nie Anna”. Serial składa się z 8 odcinków. Pierwszy trwa 1.5 godziny, a kolejne po 45 minut i od pierwszego odcinka wiedziałam, że to jest serial, który skradł mi serce.
Warto walczyć o siebie
“Ania, nie Anna” jak przedstawia się bohaterka, walczy o swoje miejsce na ziemi, o to aby być kochaną i kochać, o wyrażanie swojej opinii i zrozumienie. Oczywiście nie jest to łatwe. Jej gadatliwość, bujna wyobraźnia, spontaniczność i odmienność od pozostałych mieszkańców miasteczka nie pomagają jej w przystosowaniu się. Ale Ania, nie jest typem pokornej dziewczynki i nie poddaje się sugestiom.
Już sam tytuł sugeruje, że serial nie jest 100% adaptacją książki. Autorzy w subtelny sposób poruszyli wątek feministyczny i walkę o swoje zdanie. Pokazali kobiety w różnym wieku z różnymi doświadczeniami życiowymi, którym nie zawsze podoba się to co robi Ania. Silnie jest podkreślony temat adopcji, trudów dorastania, a także nękania przez rówieśników. Chronologia jest nieco zaburzona i pojawiają się nowe wątki, dzięki czemu dowiadujemy się więcej na temat przeszłości Maryli, Mateusza czy Gilberta. Okazuje się, że bohaterowie w serialowej „Ani…”, nie do końca są tacy jak się nam wydaje…
Mimo kilku wprowadzonych zmian „Ania, nie Anna” ma w sobie magię bijącą z książki. Jest ciepłym i wzruszającym serialem, który dopełnia spokojna muzyka i zapierające dech w piersiach zdjęcia z Wyspy Księcia Edwarda. Warto zarezerwować sobie wygodną kanapę, paczkę chusteczek i jeden dzień na obejrzenie wszystkich odcinków. To serial o którym skradł mi serce i na pewno długo będę go pamiętać.